— A więc przecież! Gdzie jest mr. Ohlers?
— Tam w obozie, w największej chacie.
Pojechaliśmy w oznaczonym kierunku, śledzeni ciekawym wzrokiem robotników. Już po pięciu minutach stanęliśmy w obozie. Składał się on z domów blokowych rozmaitej wielkości, lecz podłużnych i zbudowanych z nieociosanych kamieni. Otaczał to wszystko mur z takich samych kamieni, lecz dość mocny, a wysoki może na pięć stóp. Wejście, utworzone przez mocno zbitą bramę, było teraz otwarte.
Ponieważ żadnej chaty nie zauważyłem, przeto zapytałem zajętego przy murze robotnika o płatniczego. Ten wskazał mi duży kamienny dom. W obozie zastaliśmy ludzi niewielu. Ci, których zobaczyliśmy, zdejmowali szyny z wozu.
Zsiadłszy z koni, weszliśmy do budynku, którego wnętrze składało się tylko z jednej izby. Tu leżało mnóstwo pak, beczek i worów, co dowodziło, że to był skład żywności. Obecny był tam tylko jakiś mały, chudy, człowieczek, który podniósł się ze skrzyni, gdy nas zobaczył.
— Czego tu chcecie? — zapytał na mój widok cienkim głosem, poczem odskoczył, ujrzawszy Winnetou. — Indsman! Wszelki duch pana Boga chwali!
— Nie bójcie się, sir! — rzekłem. — Szukamy płatniczego mr. Ohlersa.
— To ja nim jestem — odparł, patrząc trwożliwie z poza stalowych okularów.
— Właściwie chcielibyśmy widzieć się z kolonelem Rudgem, ale ponieważ jego niema, a wy go zastępujecie, to pozwolicie, że wam przedłożę nasze żądanie.
— Słucham! — rzekł z tęsknem ku drzwiom spojrzeniem.
— Czy kolonel puścił się w pogoń za zgrają railtroublerów?
— Tak.
— Ilu ludzi wziął z sobą?
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.
— 353 —