Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.
—   366   —

mogła jednak trwać długo, gdyż szeregi przeciwników były tak strasznie przerzedzone, że jako jedyny środek ocalenia pozostawała im ucieczka. Koło mnie przemykały się ciemne postaci. To jeden, potem drugi, wreszcie za nimi inni railtroublerzy uciekali z przeciwnej strony obozu, gdzie dotąd się znajdowali.
Teraz dopiero przydał mi się sztuciec, z którego mogłem dwadzieścia pięć razy strzelić bez nabijania. Posłałem jednak za napastnikami tylko ośm kul, gdyż więcej celów nie miałem. Nietknięci nieprzyjaciele uszli, a reszta leżała na ziemi, lub usiłowała powlec się dalej. Nie udało im się to jednak, gdyż otoczono ich, a kto się nie poddał, tego zabito.
Wkrótce potem zapłonęły liczne ogniska przed murem i oświetliły miejsce okropnego żniwa śmierci, dokonanego w tak krótkim czasie. Ja odwróciłem się i poszedłem do mieszkania pułkownika. Ledwie usiadłem, zjawił się Winnetou. Spojrzałem nań ze zdumieniem, mówiąc:
— Mój czerwony brat przyszedł bez skalpów swoich wrogów, Siouksów-Ogellallajów?
— Winnetou nie weźmie już ani jednego skalpu — odpowiedział. — Od czasu, kiedy słyszał muzykę z góry, będzie zabijał wrogów, lecz nie będzie obcinał im włosów. Howgh!
— Ilu padło z twej ręki?
— Winnetou nie będzie już liczył głów poległych. Na cóż ma liczyć, skoro mój brat nie chciał zabić nikogo?
— Skąd wiesz o tem?
— Czemu milczała strzelba mojego brata, dopóki biali mężowie nie przebiegli obok niego? A dlaczego mierzył im tylko w nogi? Tylko tych Winnetou zliczył. Jest ich ośmiu; leżą teraz na dworze pojmani, ponieważ nie zdołali umknąć.
Liczba ta odpowiadała istotnemu stanowi rzeczy. Trafiłem zatem dobrze i osiągnąłem swój cel, dostawszy w ręce kilku zbójów, między którymi był może także