śmiertelnie blady na skrwawionym kocu i patrzył na mnie zuchwałym wzrokiem.
— Jesteście Rollins, czy Haller? — spytałem.
— Co was to obchodzi?
— Więcej, aniżeli sądzicie! — rzekłem.
Byłem pewien, że na pytanie wprost nie odpowie, dlatego musiałem począć sobie inaczej.
— Nie pytajcie mnie o nic i wynoście się! — zawołał.
— Nikt może nie ma tyle prawa do odwiedzenia was co ja — powiedziałem. — Kula, która was życia pozbawia, pochodzi odemnie.
Na to rozszerzyły mu się oczy, krew uderzyła do twarzy, blizna napęczniała.
— Psie! Czy mówisz prawdę? — krzyknął.
— Tak.
Teraz ryknął słowo, którego niepodobna powtórzyć, ja jednak zachowałem spokój.
— Chciałem was tylko zranić — odparłem na to — a usłyszawszy, że czeka was niechybna śmierć, żałowałem was i czyniłem sobie wyrzuty. Ale teraz, widząc, jaki z was łotr, jestem zupełnie spokojny, nabrałem bowiem przekonania, że wyświadczyłem światu dobrodziejstwo, zadawszy wam śmiertelną ranę. Wy, ani wasi Ogellallajowie nie wyrządzą już nikomu szkody!
— Tak ci się zdaje? — zapytał, błyskając długimi zębami jak zwierz drapieżny. — Idźno do Helldorf-settlement, he!
— Pshaw! Tam jest wszystko dobrze zabezpieczone!
— Zabezpieczone? Tam niema już kamienia na kamieniu. Ja sam wybadałem tę miejscowość, potem postanowiono wziąć naprzód Echo-Cannon, a następnie Helldorf-settlement. Tu nam się nie poszczęściło, ale zato tam lepiej się uda, a settlerzy tysiącem mąk zapłacą za to, czego wy tu dopuściliście się względem moich i Ogellallajów!
— To właśnie chciałem wiedzieć! Panie Haller, jesteście zatwardziałym, ale także bardzo głupim grzesznikiem. My pojedziemy teraz do Helldorfu, aby ocalić
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.
— 369 —