gniewajcie się, że wam ludzi odciągam od pracy, ale to jest konieczne.
W dwie godziny potem pędziłem na czele około czterdziestu dobrze uzbrojonych drogą, którą tak nie dawno przybyliśmy z Helldorf-settlement.
Winnetou nie powiedział ani słowa, lecz ogień, gorejący w jego oczach, mówił więcej od słów. Jeśli rzeczywiście napadnięto na tę młodą osadę, wówczas biada sprawcom napadu!
Znając drogę, nie zatrzymywaliśmy się nawet w nocy, a podczas jazdy milczeliśmy prawie zawzięcie.
Nazajutrz popołudniu stanęliśmy na krawędzi kotliny, w której leżało Helldorf-settlement. Pierwszy rzut oka pouczył nas, że nas Haller nie okłamał. Przybyliśmy niestety za późno!
— Uff! — zawołał Winnetou i wskazał na wzgórze. — Już niema Syna dobrego Manitou. Ja poszarpię te wilki, Ogellallajów!
Rzeczywiście spalono i zburzono nawet kapliczkę, a krzyż zrzucono z góry. Pojechaliśmy co tchu ku zwaliskom i zsiedliśmy z koni. Tu kazałem stanąć robotnikom, aby mi tropu nie popsuli. Pomimo poszukiwań nie zdołałem odkryć ani śladu żywej istoty. Wtedy zwołałem ludzi, by mi pomogli przerzucić zgliszcza. Nie znaleźliśmy szczątków ludzkich i to nas pocieszyło w naszem strapieniu.
Skoro tylko Winnetou zsiadł z konia, wydostał się po zboczu na górę, a po chwili powrócił, niosąc w ręce dzwonek.
— Wódz Apaczów znalazł głos z góry — rzekł — i zakopie go tu, dopóki nie przyjdzie tu jako zwycięzca.
Zbadałem pośpiesznie razem z Walkerem brzegi jeziora, aby zobaczyć, czy przypadkiem nie potopiono osadników, lecz przekonaliśmy się, że to się nie stało. Nadto poszukiwania nasze dowiodły, że na osadę napadnięto w nocy. Zwycięzcy opanowali bez walki mieszkańców, a potem udali się z łupem i z jeńcami ku granicy Idaho i Wyomingu.
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.
— 371 —