trop się rozdzielił. Jedna połowa biegła wprost ku północy, a druga zbaczała na zachód. Pierwsza była liczniejsza.
— Chcą nas zatrzymać! — rzekł Fred.
— Niechaj biali mężowie staną — rozkazał Winnetou. — Tego śladu nie wolno nikomu naruszyć!
Następnie dał mi znak, który zrozumiałem natychmiast. Oto ja miałem się przypatrzyć tropowi, prowadzącemu wprost, on zaś skierowanemu na lewo. Udaliśmy się więc konno obydwaj, każdy w swoim kierunku, a tamci musieli czekać.
Jechałem z kwadrans. Liczbę koni, które tędy szły, trudno było oznaczyć, gdyż jeźdźcy postępowali w szeregu jeden za drugim, ale z głębokości i z kształtu odcisków kopyt wnosiłem, że było ich niewiele ponad dwadzieścia. Podczas badań zauważyłem w piasku kilka małych, cienkich, okrągłych plam, obok zaś po obu stronach szczególny układ suchych ziarn piasku, a przed tymi znakami miejsce, wyglądające tak, jak gdyby jakimś szerokim przedmiotem posuwano po piasku. Powróciłem natychmiast cwałem i zastałem już Winnetou, czekającego na mnie.
— Co mój brat widział? — zapytałem go.
— Nic, oprócz tropu jeźdźców.
— Naprzód! — zawołałem wtedy do towarzyszy i równocześnie skręciłem konia i pośpieszyłem przodem.
— Uff! — zawołał Apacz.
Dziwił się mojej pewności i poznał po niej, że niewątpliwie znalazłem dowód, iż jeńców powleczono w tym kierunku. Przybywszy na to miejsce, zatrzymałem się i spytałem grubasa:
— Mr. Walker, wy jesteście dobrym westmanem. Przypatrzcie się temu śladowi i powiedzcie, co on może znaczyć!
— Ślad? — spytał. — Gdzie?
— Tu!
— Ach! Cóż to za ślad! To wiatr przeszedł po piasku!
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.
— 373 —