zeszli na dół wszyscy nasi ludzie. Jeńcy uwolnieni z więzów zaczęli głośno okazywać radość i wdzięczność. Lecz ja nie zważałem na to wszystko; patrzyłem tylko na umierającego przyjaciela. Z rany krew przestała już płynąć. Przeczuwałem, że teraz przyjdzie wewnętrzny krwotok.
— Czy mój brat ma jeszcze jakie życzenie? — zapytałem go.
On zamknął oczy i nic nie odpowiedział, ja zaś trzymałem w rękach jego głowę, nie ruszając się ani o włos. Stary Hillman i inni wyswobodzeni osadnicy pochwycili rozrzuconą dokoła broń i wtargnęli do szczeliny. Lecz i to mnie nie obchodziło, gdyż wzrok mój spoczywał na bronzowych rysach twarzy i zamkniętych oczach Apacza. Później przystąpił do mnie Walker, także zakrwawiony i oznajmił:
— Wszyscy pogaszeni!
— Ten także zgaśnie! — odrzekłem. — Oni wszyscy nic nie znaczą wobec tego jednego!
Apacz leżał ciągle jeszcze bez ruchu. Zacni i dzielni kolejarze i osadnicy stali dokoła głęboko wzruszeni. Nareszcie otworzył Winnetou oczy.
— Czy mój dobry brat ma jeszcze jakie życzenie? — powtórzyłem.
On zaś skinął głową i rzekł z cicha:
— Niechaj mój brat Szarlih zaprowadzi tych ludzi w góry Gros-Ventre. Nad rzeczką Metsur leżą takie kamienie, jakich oni szukają. Oni zasłużyli na to.
— Może co jeszcze polecisz?
— Niechaj mój brat nie zapomni Apacza i modli się za niego do wielkiego, dobrego Manitou. Czy ci jeńcy mogliby mimo pokaleczenia wspiąć się na górę?
Potwierdziłem to pytanie, chociaż widziałem, że ich ręce i nogi ucierpiały bardzo od więzów.
— Winnetou prosi ich, żeby mu zaśpiewali pieśń o Królowej niebios!
Oni usłyszeli te słowa. Nie czekając mej prośby, dał im stary Hillman znak. Oni wdrapali się na wyskok
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.
— 387 —