zostać tu z tymi ludźmi, lecz nie wyjawić, kim jestem. Odpowiedziałem zatem na ostatnie pytanie:
— Jestem sidlarzem, jeśli nie macie nic przeciwko temu.
— A wasze nazwisko? A może wolicie je zataić?
— Nie. Mogę je każdemu śmiało wymienić. Jestem Jones.
— Rzadkie nazwisko, nader rzadkie! — śmiał się. — Czy też je sobie zapamiętamy! Gdzie wasze sidła?
— Odebrali mi je Komancze razem z tem, co przez dwa miesiące zdobyłem.
— O to szczęście nie było dla was łaskawe!
— Niestety! Cieszę się jednak, że przynajmniej cało uszedłem przed nimi.
— Wierzę. Nie oszczędzają oni białych, zwłaszcza teraz!
— Czy Keiowehowie nie są tacy sami?
— Może jeszcze gorsi.
— A mimoto wy zapuszczacie się do ich kraju.
— To co innego. My się ich nie boimy, bo mamy dobre polecenia. Mr. Santer jest przyjacielem ich wodza Tanguy.
Santer! Można sobie wyobrazić, że mię to nazwisko poprostu zelektryzowało. Z trudem tylko ukryłem to niespodziane wrażenie obojętną miną. Ci ludzie znali Santera. Teraz było już pewnem, że się do nich przyłączę, gdyż oni mogli mieć na myśli tylko tego Santera, który się nam kilka razy wymknął. On właśnie był przyjacielem Tanguy.
— Czy to wpływowy człowiek ten Santer? — pytałem dalej.
— Niewątpliwie! Przynajmniej u Keiowehów. Ale może zsiądziecie? Wieczór nadchodzi, najlepiej więc przenocować nad rzeką, gdzie jest woda i pasza dla konia.
— Hm! Ja was nie znam, a wy sami wyraziliście się przed chwilą, że należy być ostrożnym.
— Czy wyglądamy na złych ludzi?
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.
— 396 —