Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.
—   398   —

jącego na Zachodzie, gdzie jest inna miara moralności. Zaczerpnęliśmy sobie wody z rzeki i jedliśmy mięso. Oni spoglądali na mnie ciekawie przez jakiś czas. Wreszcie przemówił Gates, który, jak się zdawało, występował w imieniu wszystkich.
— A zatem postradaliście futra i sidła? To szkoda. Jakże wyżywicie się teraz?
— Za pomocą polowania narazie.
— Jakże wasze strzelby? Widzę, że macie aż dwie.
— Z tego starego grzmotu strzelam kulami, a śrutem z tej małej strzelby.
Sztuciec wiozłem z sobą w futerale. Gdybym był wymienił nazwy obu strzelb, byliby odrazu poznali, kto jestem.
— No, to dziwny z was człowiek. Włóczycie z sobą dwie strzelby, jedną na kule, a drugą na śrut. Wszak na to jest dubeltówka, z jedną lufą na kule, a drugą na śrut!
— To słuszne, ale ja przywykłem do tej starej pukawki.
— A co będziecie robić nad Rio Pecos, mr. Jones?
— Nic szczególnego. Podobno łatwiej tam polować, niż tu.
— Jeśli sądzicie, że Apacze pozwolą wam u siebie polować, to was źle pouczono. Nie wierzcie w to! Tu zabrano wam tylko sidła i futra, u tam możecie łatwo własną skórę postradać. Czy musicie tam pojechać koniecznie?
— Wcale nie.
— To chodźcie z nami!
— Z wami? — udałem zdziwionego.
— Tak.
— Do Mugworthills?
— Tak.
— A po co?
— Hm! Nie wiem, czy mogę wam to powiedzieć. Co wy na to, Clay i Summer?