Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.
—   399   —

Obaj zapytani spojrzeli na siebie, poczem Clay odpowiedział:
— To rzecz wątpliwa. Mr. Santer zakazał nam o tem mówić, ale dodał przytem, że zdałoby mu się do tego więcej odpowiednich ludzi. Rób, jak uważasz!
— Well! — potwierdził Gates. — Skoro mr. Santer stara się jeszcze o innych ludzi, to my możemy także kogoś dla niego przyjąć. A więc nic was teraz nie wiąże, mr. Jones?
— Nie — odrzekłem.
— A macie czas?
— Aż za wiele!
— Czy wzięlibyście udział w robocie, która może przynieść dużo, dużo pieniędzy?
— Czemu nie? Każdy chętnie zarabia, a jeśli tego ma być nawet dużo, nie wiem, dlaczego miałbym się od tego usuwać. Muszę jednak wiedzieć, o co idzie.
— To się samo przez się rozumie! To jest właściwie tajemnica, ale wasza rzetelna i dobroduszna twarz świadczy o tem, że wybyście nie byli zdolni nas wyzyskać, ani oszukać.
— Na tyle jestem uczciwy; możecie być pewni.
— Wierzę! Udajemy się więc do Mugworthills, aby szukać nuggetów.
— Nuggetów! — zawołałem. — A są tam?
— Nie krzyczcie tak! Prawda, że was to nęci. Tak, tam są nuggety.
— Od kogo o tem wiecie?
— Właśnie od mr. Santera.
— Czy on je widział?
— Nie, bo w takim razie nie brałby nas z sobą, lecz zachowałby całe gniazdo dla siebie.
— A więc nie widział? Przypuszcza tylko?
— On jest pewny, że one tam są, tylko nie zna dokładnie miejsca.
— To byłoby szczególne!
— Szczególne, a jednak słuszne i prawdziwe. Wy-