Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.
—   402   —

Nie potrzebuję chyba podkreślać, jaką niespodziankę sprawiło mi to spotkanie i jak mi było na rękę. Znowu mogłem wziąć Santera na oko! Ale tym razem miałem nadzieję, że już raz z nim ostatecznie się załatwię. Nie pokazałem jednak po sobie niczego, kiwnąłem głową w jedną i w drugą stronę jakby pod wpływem wątpliwości i odpowiedziałem na wywód Gatesa:
— Nuggetów chciałbym, ale zdaje mi się, że nie dostaniemy ich, choćbyśmy je znaleźli.
— Co za myśl! Skoro je znajdziemy, to będziemy je mieli.
— Ale jak długo?
— Dopóki nam się spodoba. Chyba nikomu z nas nie przyjdzie na myśl je wyrzucić!
— A jeśli nam je odbiorą?
— Kto taki?
— Santer.
— Co? Wy chyba sami nie wierzycie w to, co mówicie!
— Czy wy go znacie pod tym względem?
— O, bardzo dobrze!
— A poznaliście go dopiero niedawno temu!
— To uczciwy człowiek. Kto nań spojrzy, nie może wątpić w jego moralność. A zresztą, wszyscy go chwalą, kogo tylko pytaliśmy o niego.
— A gdzie jest teraz?
— Rozstał się z nami wczoraj, by pojechać nad Saltfork, gdzie znajduje się wieś Tanguy, wodza Keiowehów. My tymczasem mamy udać się do Mugworthills.
— Czego tam Santer chce?
— Niesie Tangui bardzo ważną i przyjemną dla niego wiadomość, a mianowicie, że Winnetou już umarł.
— Jakto? Winnetou już nie żyje?
— Tak. Siouksi go zastrzelili. Tangua, którego wrogiem śmiertelnym był Winnetou, będzie się radował bez końca tą wieścią. Mr. Santer właśnie dla tej wiadomości zboczył z naszej drogi, a pod Mugworthills