stępnie zjechaliśmy na dół, prosto przez las, dopóki drzewa się nie rozstąpiły. Tu zatrzymał się Gates i zawołał:
— Dobrze, całkiem dobrze! Oto są oba kurhany! Widzicie? Jesteśmy na miejscu. Teraz tylko potrzeba, żeby jeszcze mr. Santer przyszedł.
Tak, byliśmy na miejscu. Tu stał grobowiec Inczu-czuny, niegdyś wodza Apaczów. We wnętrzu tej kupy ziemi, obłożony płaszczem kamiennym, spoczywał, siedząc na swoim koniu i w zbroi, z wyjątkiem strzelby srebrzystej i leku. Obok wznosiła się piramida z kamieni ze sterczącym z niej szczytem drzewa, o którego pień oparta przesypiała Nszo-czi swój sen ostatni. Byłem tu z Winnetou kilka razy podczas naszych wypraw, dla uczczenia pamięci zmarłych, a teraz witałem te groby bez niego, bo on także rozstał się ze mną na wieki. Winnetou odwiedzał także bezemnie to, tak drogie dla niego miejsce, kiedy ja przebywałem w innych krajach. Jakie myśli mogły wówczas mieszkać pod tem czołem, jakie uczucia targać jego sercem? Santer i zemsta! Ten człowiek i żądza odwetu zajmowały niegdyś całą jego istotę. Czy tak było i później?
Jemu nie udało się nigdy pochwycić mordercę tak, żeby go mógł ukarać, a teraz ja stałem tutaj i czekałem na tego człowieka, który zburzył jego szczęście rodzinne i spokój życia. Czyż nie byłem uprawnionym spadkobiercą przyjaciela i dziedzicem zemsty? Czy nie żyło i we mnie gorące życzenie odwetu? Czy nie byłoby to grzechem wobec zmarłych, gdybym dostał Santera w ręce i oszczędzał go? Wtem usłyszałem w głębi duszy słowa: „Szarlih, ja wierzę w Zbawiciela. Winnetou jest chrześcijaninem“. Niestety doszedł mych uszu jeszcze inny głos, mianowicie Gatesa, który na mnie zawołał:
— Cóż tak stoicie wpatrzeni w te dwie kupy ziemi? Czy widzicie już może duchy, których się lękacie? Jeśli się to dzieje z wami w biały dzień, to co dopiero będzie w nocy?
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.
— 413 —