dopóki nie przybędzie mr. Santer. Zobaczymy, co on na to powie.
— Na kiedy go się spodziewacie?
— Na dziś jeszcze nie, ale na jutro.
— Na jutro? To niemożliwe. Znam przypadkowo Saltfork, dokąd on się udał. Jeśli będzie się śpieszył, to może tu przybyć najwcześniej aż pojutrze wieczorem. Czem zajmiemy się do tego czasu?
— Polowaniem. Potrzebujemy przecież mięsa.
— Hm! Czy ja mam także z wami polować?
Zadałem umyślnie to pytanie w nadziei, że pójdą sami na polowanie, a mnie tu zostawią. Niestety zawiodłem się, gdyż Gates odpowiedział:
— Wy popsulibyście nam prawdopodobnie wszystko. Obejdzie się bez was. Ja pójdę z Clayem i przypuszczam, że coś zastrzelę. Wy możecie zostać tutaj z Summerem.
Obaj wymienieni zabrali strzelby i oddalili się. Czyżby Gates trzymał się skrycie polityki nie zostawiania mnie samego? W takim razie musiałby mnie w rzeczywistości uważać za bardzo sprytnego. Tymczasem dotąd okazywał pewne lekceważenie mej osoby. Jeśli sądził, że mu popsuję polowanie, to miał bardzo nizkie o mnie wyobrażenie, ale nie czuł, jak wielkiego błędu przez to się dopuszczał. Słowo „sidlarz“ wymawiał zawsze z pogardą. To dowodziło braku wszelkiego doświadczenia u niego, bo powinien był wiedzieć, że sidlarz nie może doprowadzić do niczego, jeśli nie jest dobrym strzelcem i wogóle dzielnym westmanem.
Gates z Clayem uganiali przez całe popołudnie po lesie, a wieczorem przynieśli jako owoc swych trudów biednego zajączka, którego mięsem mogły się od biedy posilić cztery osoby. Nazajutrz rano poszedł Gates z Summerem na polowanie, a całą ich zdobycz stanowiło kilka dzikich gołębi, tak starych, że ledwie je można było pogryźć.
— Nie mamy szczęścia — tłómaczył się przedemną. — Żadna zwierzyna się nie pokazuje!
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.
— 417 —