sztuce. Robił często uwagi w mojej notatce, znałem więc jego pismo; nie było ono piękne, ani wyrobione, ale wysoce charakterystyczne.
Nie mogąc stłumić w sobie chęci przeczytania testamentu, usiadłem i rozłożyłem kartki. Rzeczywiście to było pismo Winnetou. Litery wszystkie jednakowo długie i w tem samem położeniu, wyglądały nie jak pisane, lecz jakby jedna oddzielnie od drugiej rysowane i malowane. Gdzie on mógł napisać tyle wierszy i ile stracił na to czasu? Oczy zaszły mi łzami, gdy czytałem słowa nieodżałowanego przyjaciela:
„Mój kochany, dobry Bracie!
Ty żyjesz, a Winnetou, który Cie kochał, już umarł. Ale dusza jego bawi przy Tobie. Ty trzymasz ją w ręku, gdyż napisana jest na tych kartkach. Niechaj spocznie na Twojem sercu!
Dowiedz się o ostatniem życzeniu swego czerwonego brata i przeczytaj wiele słów jego, których nigdy nie zapomnisz, lecz najpierw powie Ci to, co najpotrzebniejsze. Nie jest to jedyny testament Winnetou, gdyż drugi testament włożył on w uszy swoich czerwonych wojowników. Ten, który czytasz, przeznaczony jest tylko dla Ciebie.
Zobaczysz bardzo wiele złota i zrobisz z niem to, co ci teraz duch mój powie. Leżało ono w Nugget-tsil, ale pożądał go morderca Santer, dlatego Winnetou zabrał je do Deklil-to[1], gdzie byłeś niegdyś z nim razem. Pojedziesz w górę przez Indelcze-czil[2] aż do Tse-szosz[3] nad spadającą wodą. Tam zsiądziesz z konia i pójdziesz...“
Tu utknąłem, bo nagle zabrzmiał jakiś głos za mną.
— Good day, mr. Shatterhand! Ćwiczycie się w sylabizowaniu?
Oglądnąwszy się w tej chwili, przekonałem się, że popełniłem największe głupstwo w mem życiu. Oba zabite ptaki i strzelby położyłem może o dziesięć kroków od siebie i siedziałem oparty o grobowiec nie plecyma,