— Ja go dostanę. Zaraz się o tem przekonasz. Uważaj, co ci powiem! Za najlżejszym niedozwolonym ruchem, za najmniejszym oporem wypalę. Wobec innego nie wykonałbym może groźby, ale ty jesteś tak niebezpieczny łotr, że względem ciebie muszę postępować stanowczo!
— Sam wiem o tem dobrze!
— Ładnie, że to przyznajesz! Chodźcie i zwiążcie go!
Te słowa wyrzekł zwrócony w bok, gdzie Gates, Clay i Summer stali ukryci za drzewami. Wszyscy trzej wyszli na jego wezwanie i przystąpili do mnie zwolna. Pierwszy z nich, wyciągając rzemień z kieszeni, uważał za stosowne niejako usprawiedliwić się z tego zachowania się wobec mnie:
— Sir, słyszeliśmy ku naszemu zdumieniu, że nie nazywacie się Jones, lecz Old Shatterhand. Dlaczegoście nas okłamali? Chcieliście nas oszukać, a teraz my musimy was związać. Nie próbujcie się opierać! Nicby to wam nie pomogło, gdyż mr. Santer strzeli natychmiast. Bądźcie pewni!
— Nie potrzeba żadnej gadaniny! — zawołał do nich Santer. — Rzuć papier na ziemię i podaj mu ręce! — rozkazał mnie.
Santer nie wątpił, że mnie już ma, tymczasem ja wiedziałem już teraz, że nie ja jemu, lecz on mnie ulegnie. Szło tylko o wyzyskanie położenia.
— No, nie ociągaj się, bo strzelam! — zagroził znowu.
Teraz puściłem papier na ziemię.
— Podaj mu ręce!
Z pozornem posłuszeństwem wyciągnąłem ręce do Gatesa, lecz tak, że, chcąc je związać, musiał stanąć pomiędzy mną a Santerem.
— Precz stamtąd, precz! — zawołał. — Stajecie mi przed strzelbą! Gdy zechcę strzelić, to...
Nie dokończył, gdyż ja przerwałem mu bardzo niedelikatnie. Zamiast się dać związać, pochwyciłem Gatesa wpół i rzuciłem go na Santera, który starał się wpraw-
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.
— 424 —