— Nie wygłaszajcie tu pięknych mów! Nie możecie zabić mnie i basta!
Była to niesłychana bezczelność. Tłómaczyłem ją sobie tylko jego zatwardziałością, nie wiedząc o tem, o czem on wiedział. Mówiłem więc dalej głosem spokojnym:
— Lżyjcie sobie dalej! Człowiek waszego pokroju nie zdoła mnie rozgniewać. Słyszeliście już, że moja chęć zemsty spoczęła w grobie razem z Winnetou, ale między zemstą a karą jest różnica. Chrześcijaństwo nie zna wprawdzie zemsty, lecz tem surowiej nakazuje karać winy. Po zbrodni musi nastąpić pokuta. Nie zemszczę się więc na was, lecz mimo to nie unikniecie kary.
— Pshaw! Nazywajcie to sobie karą, czy zemstą, wogóle jak wam się podoba! Nie chcecie się mścić, ale postanawiacie mnie ukarać, prawdopodobnie zamordować. Morderstwo jest zawsze morderstwem. Nie chełpcie się zbytnio swojem chrześcijaństwem!
— Mylicie się bardzo w swoich przypuszczeniach. Ani mi przez myśl nie przeszło porywać się na wasze życie. Zaprowadzę was do najbliższego fortu i oddam sędziemu.
— Ach! Naprawdę?
— Tak.
— Jak sobie z tem poczniecie, sir?
— To moja rzecz.
— Chyba i moja, gdyż i ja odgrywam tu pewną rolę. Ja sądzę, że stanie się odwrotnie, to jest, że ja was zaprowadzę, a nie wy mnie. A ponieważ nie jestem takim pobożnym chrześcijaninem, jak wy, przeto ani mi się przyśni wyrzekać się zemsty. Ona już jest tu! Patrzcie, oto nadchodzi!
Wykrzyknął te słowa głośno i radośnie, a tryumf jego nie był bezpodstawny, gdyż przygłuszyło go straszne wycie, które w tej chwili zabrzmiało ze wszystkich stron. Równocześnie wynurzyły się z przodu i z tyłu, z prawej i z lewej strony liczne czerwone postaci, pomalowane barwami wojennemi Keiowehów i w wężowych ruchach podbiegły ku mnie, biorąc mnie w środek.
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.
— 429 —