schowałem go napowrót. Ucieczka była niemożliwa a opór daremny. Uczyniłem dla swej obrony narazie tylko to, że tych, którzy byli najbliżej i wyciągnęli już po mnie ręce, odepchnąłem i zawołałem głosem donośnym:
— Old Shatterhand poddaje się wojownikom Keiowehów. Czy jest tu ich młody wódz? Tylko jemu sam dobrowolnie się oddam.
Czerwoni odstąpili odemnie i zaczęli się oglądać za Pidą, który nie brał udziału w napadzie, lecz czekał, stojąc pod drzewem.
— Dobrowolnie? — szydził Santer, któremu towarzysze rozwiązali ręce i nogi. — Ten drab, który górnolotnie nazywa siebie Old Shatterhandem, nie ma co mówić o wolnej woli. Musi się poddać, bo w przeciwnym razie zginie. Dalej na niego!
Ale sam nie poważył się rzucić na mnie. Keiowehowie posłuszni rozkazowi natarli znowu na mnie, ale nie bronią, lecz gołemi rękami, gdyż chcieli mnie żywcem pochwycić. Broniłem się, ile mi sił starczyło i powaliłem kilku na ziemię, nie byłbym się jednak oparł przemocy, gdyby Pida nie był teraz rozkazał:
— Stać, odstąpcie od niego! On chce się mnie poddać, atak wasz jest zatem niepotrzebny!
Wojownicy Keiowehów cofnęli się, a Santer krzyknął z gniewem:
— Poco go oszczędzać? Niech dostanie tyle uderzeń i pchnięć, ile jest rąk i pięści. Dalej na niego! Ja rozkazuję!
Na to przystąpił doń młody wódz i rzekł, zrobiwszy ręką ruch, który nie świadczył o zbyt wielkim szacunku:
— Ty tu chcesz rozkazywać? Czy nie wiesz, kto jest dowódcą tych wojowników?
— Ty.
— A czem ty jesteś?
— Przyjacielem Keiowehów, którego wola chyba także coś znaczy!
— Przyjacielem? Kto ci to powiedział?
— Twój ojciec.
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.
— 431 —