tomność, podniósł się z ziemi, przystąpił do mnie, kopnął mię, a potem krzyknął:
— Uderzyłeś mnie, psie! Ciężko to odpokutujesz: ja cię zaduszę!
Równocześnie pochylił się, by mnie oburącz pochwycić za gardło.
— Stój, nie dotykaj go! — zawołał Pida. — Ja ci zabraniam!
— Ty nie masz prawa mnie zabraniać! Ten pies, to mój wróg śmiertelny i poważył się mnie uderzyć. Za to przekona się teraz, jak...
Nie skończył, gdyż ja niespodzianie skurczyłem nagle nogi i pchnąłem go tak potężnie, że odleciał daleko i runął na wznak na ziemię. Ryknął ze złości, jak dzikie zwierzę, chciał się zerwać czeraprędzej, lecz mu się to nie udało. Członki go bolały, wstał powoli, lecz nie wyrzekł się chwilowej zemsty, bo wydobywszy rewolwer, wymierzył do mnie i wrzasnął:
— Nadeszła twoja ostatnia godzina, ty psie! Ruszaj do piekła, gdzie jest dla ciebie miejsce!
Lecz stojący najbliżej Indyanin pochwycił go za rękę i dlatego strzał chybił.
— Dlaczego mi przeszkadzasz? — huknął na czerwonoskórca. — Mnie wolno czynić, co mi się podoba, a ten pies uderzył mnie najpierw, a potem kopnął. On musi zginąć!
— Nie, nie wolno ci czynić, co zechcesz — oświadczył Pida, przystępując do niego i kładąc mu ostrzegawczo rękę na ramieniu. — Old Shatterhand należy do mnie i nikt inny nie śmie go dotknąć. Życie jego jest moją własnością, nikt mu go nie może odebrać.
— On oddawna podpada mojej zemście!
— To mnie nic nie obchodzi. Ojciec mój, któremu wyświadczyłeś kilka przysług, zgodził się na to, żebyś u nas przebywał. Ale na więcej sobie nie pozwalaj! Pamiętaj, że zginiesz z mojej ręki, jeśli się porwiesz na Old Shatterhanda.
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.
— 435 —