Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.
—   449   —

— Ojciec mój, wielki wódz Keiowehów, jest mądry i sprawiedliwy; wysłucha on słów swojego syna.
Dotychczas mówił stary jakby w stanie nieobecności duchowej, a teraz rozjaśniło się jego oko. Spojrzał pogodnie na Pidę, a kiedy odpowiedział, głos jego nie brzmiał już tak ponuro:
— Czemu syn mój mówi te słowa? Czy to niesłuszne, czego żądała blada twarz, Santer?
— Tak.
— Dlaczego?
— Nie Santer zwyciężył Old Shatterhanda, lecz my. Old Shatterhand zaniechał wszelkiej obrony, nie skaleczył nikogo z nas, lecz poddał się mnie dobrowolnie. Czyim zatem jest jeńcem?
— Twoim.
— Do kogo tedy należy koń jego, broń i wszystko, co miał przy sobie?
— Do ciebie.
— Tak, do mnie! Pozyskałem wielką i cenną zdobycz. Wobec tego jak może Santer żądać mówiącego papieru?
— Ponieważ ten papier jest jego.
— Czy potrafi on to udowodnić?
— Tak jest. On pojechał do Mugworthills, aby go znaleźć, ale Old Shatterhand go uprzedził.
— Skoro go szukał, to musi wiedzieć, co zawiera. Niechaj ojciec mój powie, czy to jest słuszne, czy nie!
— To słuszne.
— W takim razie niechaj Santer nam wyjaśni, jakie słowa są na tym papierze.
— Tak, niech to uczyni. Jeśli mu się to uda, to papier może być tylko jego.
To wezwanie, zwrócone do Santera, wprawiło go w niemały kłopot. Wprawdzie mógł on się domyślać, że treść tych kartek odnosiła się do złota, schowanego w Nugget-tsil, ale jeśliby tak był twierdził, a pokazało się coś innego, to byłby skłamał. A gdyby nawet rzeczywiście nie pomylił się, to mimoto byłby nie wyja