— Tak. Ten wojownik z wielkiem piórem we włosach przy naradzie to jej ojciec.
Na tem skończyła się ta krótka rozmowa, której następstw teraz wcale sobie nie wyobrażałem.
Narada trwała długo, bo przeszło godzinę, poczem sprowadzono mnie, bym wysłuchał wyroku. Posypały się długie mowy o zbrodniach białych i moich własnych. Tangua zdawał bez końca sprawę z naszej dawnej nieprzyjaźni, która skończyła się obezwładnieniem mu obu nóg. Wspomniano oczywiście także o tem, że później uwolniłem Hawkensa, że porwałem się na Pidę, słowem wyliczono mi tyle przewinień, że mowy być nie mogło o łasce lub oszczędzaniu. Jeszcze dłuższy był spis mąk, które mnie czekały. Mogłem być dumnym z tego wyboru, bo on był najpewniejszą miarą szacunku, jakim mnie zaszczycali ci mili ludzie. Jedyną pociechą było to, że nie przystąpili odrazu do wykonania wyroku. Ale powodem tego była ta okoliczność, że nie było w domu jednego oddziału Keiowehów, którym chcieli także dać zobaczyć śmierć Old Shatterhanda. Czekano więc na ich powrót.
Ja zachowałem się podczas ogłoszenia wyroku, jak człowiek, który nie boi się śmierci, powiedziałem jednak jak najkrócej to, co uważałem za stosowne, starając się przytem nie obrazić moich czerwonych sędziów.
Przestrzegałem więc w tym wypadku innej zasady, niż to czynią zwykle czerwoni. Za dowód odwagi bowiem uchodzi u nich to, że skazany usiłuje wszelkimi sposobami wzburzyć swoich katów. Ja zaniechałem tego ze względu na Pidę, który obszedł się ze mną tak wielkodusznie i wobec tego, że Keiowehowie przyjęli mnie całkiem inaczej, niż się sam tego spodziewałem jako przyjaciel Apaczów, odwiecznych wrogów Keiowehów. Żeby spokój mój wzięli za tchórzostwo, o to mógł się ktoś inny obawiać, lecz nie ja.
Gdy mię odprowadzono napowrót do drzewa, by mnie przywiązać, przechodziliśmy obok namiotu, należą-
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.
— 456 —