Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.
—   460   —

— Wierzę. Boi się, że go wam w jasnem świetle przedstawię.
— Ciągle jeszcze myślicie o nim fałszywie.
— Nie ja, lecz wy.
— To gentleman!
— Wy mnie tego nie udowodnicie, a ja potrafię was przekonać o czemś zupełnie przeciwnem.
— Nie chcę tego słyszeć. Jesteście dlań wrogo usposobieni.
— Zaiste, tak wrogo, że ma wszelkie powody do tego, żeby mieć się na baczności przedemną.
— Przed wami? Hm! Sir, nie weźcie mi tego za złe, ale przed wami nikt już nie potrzebuje mieć się na baczności.
— Czy dlatego, że zagrożono mi tu śmiercią?
— Tak.
— Między groźbą a rzeczywistością jest wielka różnica. Miałem już nieraz umrzeć, a nie zabito mnie jeszcze! Czy wierzycie istotnie, że Old Shatterhand jest takim drabem, jak twierdzi Santer?
— Wierzę we wszystko, albo w nic. Jesteście nieprzyjaciółmi. A kto ma słuszność, czy on, czy też wy, to mnie nic nie obchodzi,
— Nie powinniście mnie byli przynajmniej oszukiwać i okłamywać!
— Kiedy to uczyniłem?
— W Mugworthills, gdyście zataili przedemną obecność Keiowehów. Gdybyście byli uczciwi, nie stałbym tu teraz jako jeniec.
— Czyż wy byliście szczersi?
— Czy okłamałem was, czy oszukałem?
— Tak.
— Kiedy i jak?
— Nazwaliście siebie Jones!
— To jest oszustwo?
— Naturalnie!
— Oszustwo jest bezprawnem przywłaszczeniem sobie korzyści, a między nami coś podobnego nie za-