Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.
—   461   —

szło. Zatajenia nazwiska ja nie określiłbym nawet jako podstęp; to było wprost koniecznością. Santer dopuścił się kilkakrotnie morderstwa, jest strasznym oszustem i nadzwyczaj niebezpiecznym człowiekiem; godzi też na moje życie. Wy byliście jego towarzyszami. Czy mogłem wam powiedzieć, kim jestem i że dążyłem do Mugworthills?
— Hm! — mruknął.
— Hm? Nie bierzcie mi tego za złe, mr. Gates, ale skoro teraz jeszcze żywicie jakie wątpliwości, czy ja mam słuszność, czy on, to ja was nie pojmuję.
— Mimo to wszystko powinniście byli otwarcie z nami postąpić. To nam sie należało!
— Nic się wam nie należało. Zrozumiano? Wy jesteście ludźmi niedoświadczonymi, przynajmniej wobec takiego westmana, jakim ja jestem. Musiałem zachować wobec was pewną ostrożność i powściągliwość. Nadto wynajął sobie was Santer, którego wychwalaliście pod niebiosa. Koniecznem więc było, żebym zataił moje nazwisko.
— Gdybyście byli je wymienili, bylibyśmy wam uwierzyli!
— Nie!
— O tak!
— Nie! Mogę wam to udowodnić.
— Jak?
— Czy wierzycie mnie teraz, jakkolwiek wiecie, że jestem Old Shatterhand?
— Sami winniście temu, ponieważ okłamaliście nas i podeszli!
— To wykręt! Wiecie teraz, kto jestem i dlaczego musiałem ukryć swoje nazwisko, a co najgłówniejsze, przekonaliście sie, jak Santer ze mną postępuje.
— On nie chce wam nic zrobić.
— Kto to powiedział?
— On sam.
— Kiedy?
— Niedawno.