Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.
—   462   —

— On stara się tem was złudzić. Pali się do tego poprostu, żeby mnie życia pozbawić.
— Nie, on nie kłamie!
— Widzicie więc, że teraz jeszcze stoicie po jego stronie, a mnie nie ufacie! Wobec tego nadaremnie byłbym w Mugworthills powiedział, kim jestem. Usiłowałem dowieść wam, że Santer nie ma uczciwych zamiarów. Nie wierzycie temu jeszcze teraz, kiedy stało się waszym obowiązkiem opuścić jego, a dopomóc mnie, jeńcowi, którego postanowiono nędznie zamordować.
— Santer wyraził się, że was chce ocalić.
— Kłamstwo, nic tylko kłamstwo! Widzę, że was nie można przekonać. On was usidlił, zmądrzejecie dopiero po szkodzie.
— O szkodzie niema mowy. Wobec was mógł być innym, gdyż wy ścigaliście go i godziliście na jego życie, ale przeciw nam on nic złego nie knuje.
— Wciąż jeszcze spodziewacie się złota?
— Tak.
— W Mugworthils go już niema!
— Ale jest gdzieindziej.
— Gdzie?
— O tem dopiero się dowiemy.
— Od kogo?
— Santer je odkryje.
— W jaki sposób? Czy wam to wyjawił?
— Nie.
— Macie więc znów powód, że nie jest wobec was uczciwy i szczery!
— Przecież nie może nam powiedzieć tego, czego sam jeszcze nie wie!
— On wie, wie nawet dokładnie, w jaki sposób może znaleźć miejsce, w którem się teraz nuggety znajdują!
— Skoro tak mówicie, to pewnie także to wiecie.
— Oczywiście.
— To podzielcie się ze mną tą wiadomością!
— To być nie może.