Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.
—   467   —

bija i wogóle, co się z nią robi, to musiał mnie rozwiązać. Jednym chwytem za jego pas po nóż i jednem cięciem po rzemieniu na nogach mogłem się uwolnić od więzów, a nadto trzymałbym w ręku sztuciec z tylu kulami. Było to wprawdzie bardzo śmiałe przedsięwzięcie, ale wystawiałem na niebezpieczeństwo życie, które i tak byłbym utracił.
Byłoby oczywiście lepiej, gdyby się nadarzyła sposobność do ucieczki podstępem, bez narażania się na kule czerwonych. Dotychczas nic takiego nie wpadło mi do głowy. Spodziewałem się, że może później przyjdzie mi jaka myśl, wszak czas nie naglił.
Na noc miałem się zatem położyć! Dokoła drzewa wysterczało z ziemi szesnaście pali, po cztery ze wszystkich czterech stron. Mogło się tam pomieścić czterech jeńców, a z porządku, w jakim pale stały, domyśliłem się, w jaki sposób do nich przywiązywano. Oto gdy się jeniec położył pomiędzy nimi, przywiązywano jego ręce i nogi po jednej do każdego pala. W ten sposób spoczywał jeniec z rozłożonemi rękami i nogami. Oczywiście nie bardzo mógł spać w tem położeniu, ale zato Indyanie byli pewni, że im nawet bez pilnowania nie umknie.
Tymczasem zrobiło się ciemno, a przed namiotami zamigotały ogniska, przy których skwawy przygotowywały wieczerzę. „Ciemny Włos“ przyniosła mi znowu posiłek. Musiała skłonić ojca do tego, że wyprosił dla niej od Tanguy pozwolenie na to. Tym razem nie rozmawialiśmy z sobą, podziękowałem jej tylko, kiedy odeszła. Następnie opuścili mnie dotychczasowi dozorcy, zastąpieni przez dwu innych, którzy niemniej przychylnie wobec mnie się zachowywali. Spytałem ich, kiedy będę musiał się położyć, oni zaś odpowiedzieli, że Pida przyjdzie sam, aby być przytem.
Pierwej jednak zamiast młodego wodza zjawił się pełen godności ktoś inny — „Jedno Pióro“, ojciec mojej żywicielki. Stanął przedemną, przypatrywał mi się przez chwilę, a potem wydał rozkaz dozorcom: