Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.
—   475   —

dzielny wojownik, przyjąć tego nie może. Gdy powiem to mojej córce, nie będzie się także gniewała.
— Tak, powiedz jej to! Żałowałbym bardzo, gdyby sądziła, że nie biorę jej za skwaw z powodu niej.
— Będzie cię jeszcze bardziej kochała i czciła niż przedtem, a gdy będziesz na mękach, a wszyscy inni będą się temu przypatrywali, ona będzie siedziała w najgłębszym i najciemniejszym kącie namiotu i zasłoni sobie oblicze. Howgh!
Po tych słowach podniósł się „Jedno Pióro“ i odszedł, nie mówiąc już, że chciałby siedzieć przy mnie na straży. Po jego odejściu zajęli dozorcy znów swoje miejsca.
Dzięki Bogu wyszedłem z tego zwycięsko. Była to rafa, na której rozbić się mogła cała moja nadzieja ocalenia. Gdybym był bowiem zrobił sobie z niego nieprzyjaciela i wywołał w nim żądzę zemsty, czujność jego byłaby dla mnie gorszą od wszystkiego innego.
Wkrótce potem nadszedł Pida i polecił mi położyć się na noc. Z szeroko rozłożonemi rękoma i nogami przywiązano mnie do pali, a zamiast poduszki dano mi zwinięty koc pod głowę.
Zaledwie Pida się oddalił, odwiedził mnie nowy gość, którym ucieszyłem się nadzwyczaj. Był to mój szpak, który pasł się w pobliżu, nie przyłączając się do innych koni. Oparskawszy mnie pieszczotliwie, położył się obok mnie, czemu dozorcy nie przeszkodzili, gdyż koń nie mógł mnie odwiązać i uprowadzić.
Wierność konia była dla mnie teraz bardzo ważną. Gdyby mi się ucieczka udała, nie potrzebowałem się troszczyć o innego konia, zadowolnić się gorszym i tracić czas na niebezpieczne poszukiwania.
Stało się, jak przypuszczałem: nie mogłem spać. Rozciągnięte nogi i ręce zaczęły mnie boleć i ścierpły. Budziłem się co chwila. Kiedy nastał dzień i znowu przywiązano mnie do drzewa, zdawało mi się, że jestem zbawiony.
Gdyby tak było jeszcze przez kilka nocy, musiał-