Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.
—   480   —

niemal ze złości. Ale czy przydało się to na co? Na nic, zupełnie na nic! Musiałem się poddać konieczności. Pogodziłem się z tem w końcu i starałem się zachować spokój, jeśli nie wewnętrznie, to przynajmniej zewnętrznie. Postanowiłem jednak bezwarunkowo skorzystać z pierwszej sposobności do ucieczki, chociażby nie wiem jakie nastręczała trudności.
Tak upłynęły ze trzy godziny, kiedy usłyszałem głośny okrzyk kobiety. Widziałem przedtem, lecz na to nie zważałem, że „Ciemny Włos“ wyszła była ze swojego namiotu i oddaliła się. Teraz nadbiegła pośpiesznie, krzycząc donośnie, zniknęła w namiocie i ukazała się potem z ojcem, który, wołając głośno, gdzieś z nią popędził. Wszyscy, którzy blizko nich się znajdowali, pośpieszyli za nimi. Z tego wywnioskowałem, że stało się coś ważnego. Może odnosiło się to do kradzieży papierów?
Niebawem przybiegł „Jedno Pióro“ wprost do miejsca, gdzie stałem pod drzewem i zawołał do mnie zdaleka:
— Old Shatterhand wszystko umie. Czy jest także lekarzem?
— Tak — odrzekłem w nadziei, że zaprowadzą mnie do chorego i bądą musieli rozwiązać.
— Umiesz więc leczyć chorych?
— Tak.
— Ale zmarłych nie wskrzeszasz?
— Czy umarł kto?
— Moja córka.
— Twoja córka? „Ciemny Włos“? — spytałem przerażony.
— Nie, jej siostra, skwaw młodego wodza Pidy. Leżała skrępowana na ziemi bez ruchu. Nasz lekarz zbadał ją i powiedział, że umarła, zabita przez Santera, który ukradł mówiący papier. Czy Old Shatterhand pójdzie wrócić jej życie?
— Zaprowadźcie mnie do niej!
Odwiązano mnie od drzewa, a po skrępowaniu rąk nanowo i uwolnieniu nóg poprowadzono przez wieś do namiotu Pidy. Bardzo mi było na rękę, że mogłem te-