Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.
—   485   —

Pidę rychło znaleziono. Wpadł on do wsi na spienionym koniu, udał się oczywiście najpierw do namiotu, potem do ojca, a w końcu przyszedł do mnie. Wyglądał na zewnątrz spokojnie, lecz zadawał sobie wiele trudu, aby zapanować nad rozdrażnieniem.
— Old Shatterhand ocalił od śmierci moją skwaw, którą miłuję i ożywił ją nanowo — rzekł. — Dziękuję mu! Wiesz o wszystkiem, co się stało?
— Tak. Jak się ma skwaw?
— Głowa ją boli, lecz woda zmniejsza cierpienia. Wkrótce będzie już zdrowa. Ale dusza moja jest chora i nie wyleczy się dopóty, dopóki nie odzyskam mojego leku.
— Czemu nie zważaliście na moją przestrogę?
— Old Shatterhand ma zawsze słuszność. Gdyby nasi wojownicy byli go usłuchali przynajmniej dzisiaj i puścili się w pogoń za złodziejem, byłby on już tu z powrotem.
— Czy Pida będzie go ścigał?
— Tak. Śpieszę właśnie i przyszedłem do ciebie tylko, by się pożegnać. Śmierć twoja znów się odwlecze, chociaż ty pragniesz raczej jak najrychlej umrzeć, jak twierdzi „Jedno Pióro“. Musisz jednak zaczekać, dopóki ja nie wrócę.
— Zaczekam chętnie!
Powiedziałem to całkiem szczerze, on jednak zrozumiał to ze swojego stanowiska i starał się mnie pocieszyć:
— Przykro jest mieć tak długo śmierć przed oczyma. Dlatego rozkazałem, żeby ci ten czas o ile możności uprzyjemniano. Jeszcze lżej jednak upłynąłby ci ten czas, gdybyś to uczynił, o co cię teraz chcę poprosić.
— O co ci chodzi?
— Czy pojechałbyś ze mną?
— Owszem.
— Uff! To dobrze, gdyż w takim razie napewno schwytamy złodzieja! Odwiążę cię natychmiast i oddam ci broń twoją.