— Do stu piorunów! My właściwie wam tylko zawdzięczamy nasze życie! Tak mówił Pida.
— Tak też jest. Przeznaczone wam było umrzeć ze mną na palu.
— I wyście nas wyprosili? A siebie nie? Cóż będzie z wami?
— Zamęczą mnie i nic więcej.
— Na śmierć?
— Yes.
— Żal nam was, bardzo żal, sir! Czy nie dałoby się dopomóc wam w jaki sposób?
— Dziękuję, mr. Gates! Mnie już żadna pomoc nie wybawi. Jedźcie śmiało, a gdy się dostaniecie do ludzi, powiedzcie, że Old Shatterhand już nie żyje, lecz zginął śmiercią męczeńską u Keiowehów.
— Smutna to wieść, dyabelnie smutna! Wolałbym coś lepszego o was donieść.
— Byłoby to nastąpiło gdybyście nie byli mnie okłamali w Mugworthills. Gdybyście byli szczerzy, byliby mnie Keiowehowie pewnie nie schwytali. Wy jesteście winni mej śmierci, która będzie okrutna i straszna. Czynię wam ten zarzut i życzę, żeby on was zawsze ze snu budził. A teraz zabierajcie się!
Z zakłopotania nie wiedział co odpowiedzieć. Clay i Summer, którzy wogóle nie odezwali się ani słowem, tembardziej nie wiedzieli i woleli odejść. Nie podziękował mi właściwie żaden z nich, ale za to oglądnęli się raz jeszcze ze smutkiem, gdy już przejechali pewną przestrzeń.
Jeszcze oni nie zniknęli byli na widnokręgu, kiedy opuścił wieś Pida, ale nie popatrzył nawet na mnie, gdyż rachunki między nami były załatwione. On spodziewał się zastać mnie tu jeszcze po swoim powrocie przywiązanego do drzewa, ja zaś byłem pewien, że zobaczę się z nim, jeśli będzie szedł śladem Santera gdzieś nad Rio Pecos, albo dalej w Sierra Rita. Przyszłość miała pokazać, który z nas nie zawiedzie się w swoich rachubach.
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/241
Ta strona została uwierzytelniona.
— 489 —