Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.
—   493   —

śpiesznie do ust. Przytem wsunąłem prawą ręką nóż męedzy przegub a rzemień tak, że go prawie przeciąłem.
— Uważaj! — ofuknął „Jedno Pióro“ Indyanina. — Dotknąłeś rany. Old Shatterhanda będziemy męczyli później, nie teraz!
Następnie upuściłem nóż na ziemię tak, żebym go później mógł lewą ręką dostać. Potem przywiązano mi prawą rękę, a w końcu przyszła kolej na nogi. Dostałem znowu dwa koce, jak wczoraj, jeden dano mi pod głowę, a drugim mnie przykryto. Po załatwieniu wszystkiego, zrobił „Jedno Pióro“ bardzo miłą dla mnie uwagę:
— Kiedy jak kiedy, ale dziś Old Shatterhand uciec nie może. Z takiemi ranami na rękach nie rozerwie rzemieni...
Po tych słowach oddalił się, a obydwaj dozorcy przykucnęli u moich stóp.
Są ludzie, którzy w podobnych chwilach nie umieją opanować rozdrażnienia, ja zaś zwykle jestem spokojniejszy. Upłynęła jedna godzina, potem druga, ognie pogasły i błyszczało tylko jedno przed namiotem wodza. Zrobiło się chłodno, a dozorcy przyciągnęli kolana do ciała. Ponieważ jednak było im niewygodnie, przeto położyli się na ziemi, głowami do mnie. Nadszedł czas dla mnie. Jednem powolnem, ale silnem, szarpnięciem przerwałem nadcięty rzemień i uwolniłem jedną rękę. Przysunąłem ją do siebie, zacząłem szukać noża i znalazłem go. Teraz odwróciłem się cały, czego przedtem uczynić nie mogłem, na prawą stronę, przyłożyłem pod kocem lewą rękę do prawej i odciąłem krępujący ją rzemień. Teraz miałem obie ręce wolne! Wobec tego czułem się już ocalonym.
Teraz chodziło o nogi. Aby rękami dosięgnąć aż do nóg, byłbym musiał nietylko usiąść, lecz posunąć się całkiem w dół i przez to znalazłbym się tuż za głowami dozorców. Należało spróbować, czy bardzo pilnie czuwali. Poruszyłem się kilka razy. Może spali?
Mogło sobie być, jak chciało, zawsze lepiej działać szybko, aniżeli pomału! Zsunąłem z siebie koc, usiadłem