— Tego jestem pewien, ale wiem, że nie zginą na palu.
— Nie? Wszakże są naszymi nieprzyjaciółmi i ciebie mieli także zabić.
— Obchodzili się ze mną dobrze, a Pida pomimo tego, że przeznaczyli mi śmierć, jest teraz moim przyjacielem.
— Uff! — zawołał zdumiony. — Old Shatterhand wciąż jeszcze jest dziwnym wojownikiem: broni swoich wrogów. Ale czy Till-lata zgodzi się na to?
— Z pewnością!
— Zważ, że zawsze był walecznym wojownikiem, a teraz został wodzem. To nowe dostojeństwo zmusza go, żeby się okazał tego godnym. Jemu nie wolno znać litości dla wroga.
— Czyż ja nie jestem także wodzem Apaczów?
— Tak, Old Shatterhand jest nim.
— Czy nie zostałem wodzem wcześniej od niego?
— Wiele słońc wcześniej.
— A zatem on powinien mnie słuchać. Jeśli Keiowehowie wpadną mu w ręce, nic im nie zrobi, gdyż taka jest moja wola.
Byłby może jeszcze co przytoczył przeciwko temu, lecz uwagę naszą zajął w tej chwili trop, wiodący płytkiem miejscem przez rzekę, a potem całkiem tak, jak my musieliśmy jechać, prawym brzegiem Rio Pecos. Zsiedliśmy oczywiście z koni, aby go zbadać. Ludzie, którzy zostawili te ślady, jechali gęsiego, aby zataić swą liczbę, co czyni się zawsze, ilekroć trzeba być ostrożnym. Owi jeźdźcy byli w kraju nieprzyjacielskim, przypuszczałem więc, że to będzie Pida z Keiowehami, chociaż nie mogłem oznaczyć ich liczby.
Wkrótce potem dostaliśmy się na miejsce, gdzie oni się zatrzymali i skąd dalej jeden za drugim odbywali pochód. Tu udało mi się stwierdzić odciski jedenastu koni. Nie omyliłem się zatem i spytałem Yato-ka:
— Czy wasi wojownicy nadciągają tu w górę rzeki?
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/253
Ta strona została uwierzytelniona.
— 499 —