w żywność — ja, Till-lata, Pida i dwudziestu Apaczów. „Krwawa Ręka“ domagał się tak licznego oddziału, chociaż nie był nam potrzebny, ponieważ kraj, którym mieliśmy przejeżdżać, należał do pokrewnych Mimbrenjów, nie groziło nam więc niebezpieczeństwo.
Aby się z puebla dostać do jeziora Ciemnej Wody, musieliśmy przebyć drogę przynajmniej sześćdziesięciu mil geograficznych, a w ostatniej części uciążliwym skalistym terenem. Licząc po pięć mil na dzień, czekało nas dwanaście dni drogi.
Ani nam przez myśl nie przeszło szukać śladów Santera i tracić na to czas. Jechaliśmy prosto drogą, którą poznałem podczas jazdy z Winnetou i przypuszczaliśmy, że Santer także się na niej znajdował, gdyż Inta nie mógł mu innej opisać. Jeśli z niej zboczył, to na naszą korzyść.
Po drodze nie stało się nic godnego wzmianki, a dopiero jedenastego dnia mieliśmy małe spotkanie. Byli to dwaj czerwoni, ojciec i syn, a pierwszego z nich znałem. Był to Mimbrenjo, który podówczas zaopatrzył nas był w mięso. On mnie także poznał natychmiast, zatrzymał konia i zawołał:
— Old Shatterhand, co widzę! Ty żyjesz, ty nie zginąłeś?
— Czy słyszałeś, jakobym umarł?
— Tak, zastrzelony przez Siouksów.
Zrozumiałem odrazu, że niewątpliwie widział się z Santerem.
— Kto ci to powiedział? — zapytałem.
— Blada twarz, która opowiedziała nam, w jaki sposób utracili życie Old Shatterhand i sławny Winnetou. Musiałem mu wierzyć, gdyż posiadał totem Winnetou i jego lek.
— To było mimoto kłamstwo, ponieważ widzisz mię przed sobą żywego.
— Więc i Winnetou także nie zginął?
— On niestety nie żyje. Jak zetknąłeś się z tym białym?
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/261
Ta strona została uwierzytelniona.
— 507 —