Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/262

Ta strona została uwierzytelniona.
—   508   —

— W naszym obozie. Chciał wymienić znużonego konia i prosił o przewodnika do Deklil-to. To była nazwa fałszywa, gdyż u nas nazywa się to Szisz-tu[1]. Dawał mi za to lek Winnetou, ja przystałem, dałem mu świeżego konia i przyprowadziłem go z synem tu do Szisz-tu, w którem poznał natychmiast miejsce właściwe.
— On cię oszukał. Czy masz ten worek z lekami?
— Tak, tutaj.
— Pokaż go nam!
Wyciągnął go z torby przy siodle. Pida wydał okrzyk radości i sięgnął po niego ręką. Lecz Mimbrenjo nie chciał go zwrócić, a skutkiem tego wywiązała się krótka sprzeczka, którą ja zakończyłem oświadczeniem:
— Ten worek należy do młodego wodza Keiowehów; Winnetou nie miał go nigdy w ręku.
— Pewnie się mylisz! — zawołał Mimbrenjo.
— Wiem to na pewno.
— Przecież ja tylko za ten cenny lek odbyłem z bladą twarzą tak wielką drogę i dałem lepszego konia.
— On potrzebował świeżego konia, bo wiedział, że go ścigają. A okłamał cię tak strasznie dlatego, żeby cię nakłonić do zamiany.
— Gdyby nie mówił tego Old Shatterhand, nie uwierzyłbym. Czy mam to oddać?
— Tak.
— Dobrze! Ale za to wrócę z wami i odbiorę życie kłamcy i oszustowi!
— To jedź z nami, ponieważ i my postanowiliśmy schwytać go żywcem.

Zgodził się i ruszył z nami. Gdyśmy opowiedzieli w krótkości, kim był Santer i co miał na sumieniu, żałował rozczarowany Indyanin tego, że zamianą koni dopomógł mordercy, oraz, że ten, dzięki jego przewodnictwu, mógł nas wyprzedzić.

  1. Czarne jezioro.