z jaskini dym się wydobył, a skała, jakby pchnięta niewidzialną pięścią olbrzyma, zaczęła się, od jaskini począwszy w górę, chylić coraz to głębiej i głębiej. Santer stał na platformie i wyrzuciwszy ręce w górę, zaryczał o pomoc. Wtem zgubił się punkt ciężkości, runęła masa skalna z hukiem, trzaskiem i grzmotem w głąb do jeziora. W górze na krawędzi złomu igrał jeszcze dym w małych chmurkach.
Stałem przerażony, nie mogąc przemówić.
— Uff! — zawołał Pida, podnosząc ręce do góry. — Wielki Duch go osądził i skałę pod nim przewrócił.
Till-lata wskazał na pieniące się nurty jeziora, które podobne było teraz do olbrzymiego kotła z wrzącą wodą, i rzekł, pobladłszy powyżej uszu, mimo swej bronzowej cery.
— Zły duch go ściągnął we wrzącą wodę i nie odda go aż do końca wszech rzeczy. On jest przeklęty!
Nie chciałem i nie mogłem nic powiedzieć. Mój sen, mój sen, mój sen! Złoto runęło w otchłań. A co za koniec Santera! Jeszcze w ostatniej chwili wstrzymałem się dziwnym sposobem od posłania mu kuli. Sam się osądził, albo raczej sam wykonał na sobie wyrok wyższej istoty. Był swym własnym katem, ponieważ sam lont zapalił.
Na dole, nad brzegiem jeziora giestykulowali Apacze. Obaj wodzowie podbiegli, by zobaczyć, czy coś zostało z Santera. Daremne trudy! Skały rzuciły go w wodę, pochowały go na dnie jeziora i przykryły.
Mnie, człowiekowi silnemu, którego nic nie zdołało wyprowadzić z równowagi, zrobiło się teraz słabo tak, że musiałem usiąść. W głowie mi się kręciło i zamknąłem oczy, a mimoto widziałem przed sobą ciągle chwiejącą się skałę i słyszałem wołania Santera o pomoc.
Jak się to stało? Pewnie skutkiem jakiegoś środka ostrożności Winnetou. Mnieby się to nie wydarzyło! Opis kryjówki i sposób zachowania się przy niej był zapewne tak zredagowany, że go tylko ja mogłem zrozumieć, a każdy inny człowiek błąd musiał popełnić.
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/266
Ta strona została uwierzytelniona.
— 512 —