skale, wyrosłą skośnie ku niej tak, że w górze przypierała do jej krawędzi. To tu być musiało. Wdrapałem się gorączkowo na drzewo. Krawędź była szersza, niż z dołu się wydawało. Wstąpiłem na nią i przeszedłem wzdłuż. Rzeczywiście! To była droga właściwa. Ujrzałem przed sobą żlebek, po którym łatwo było przejść, prowadzący łagodnie w górę i kończący się tam, gdzie skała się odłamała, a więc na nowej platformie. Stałem przed chaosem większych i mniejszych głazów, lecz mogłem jeszcze dokładnie rozróżnić dno zburzonej jaskini. Jeśli złoto nie było ukryte pod niem, lecz w ścianach otworu lub jeszcze wyżej, to leżało w jeziorze.
Zawołałem Apaczów na górę, żeby mi szukać pomogli. Przewracaliśmy każdy głaz i kamyczek, ale nie znaleźliśmy nic, żadnej wskazówki, żadnego śladu. Wszyscy umieliśmy wysnuwać właściwe wnioski z najmniejszych oznak, tutaj jednak wszelki wysiłek był daremny, wszelki spryt bezskuteczny. Gdy pod wieczór wróciliśmy nad jezioro, aby tam przenocować, powrócili właśnie Apacze wysłani po konia, którego też znaleźli. Przeszukałem torby przy siodle, ale nic w nich nie było.
Nad „Ciemną Wodą“ zabawiliśmy pełne cztery dni i wytężaliśmy wszystkie nasze badawcze zdolności. Jestem pewien, że bylibyśmy złoto znaleźli, gdyby się dotąd jeszcze znajdowało na górze lub w skale. Jednakże ono leżało na dole w głębi obok tego, który odkrył je prawie i z którym razem zostało pochowane. Powróciliśmy bez wyniku nad Rio Pecos, zabierając z sobą przynajmniej pewność, że Inczu-czuna i Nszo-czi nareszcie doczekali się pomsty.
Tak zniknął testament Apacza, podobnie jak jego autor, jak niebawem zniknie cała czerwona rasa. Chociaż bogato wyposażona, nie osiągnie ona tego wielkiego celu, żeby mogła spełnić wysokie swoje zadanie. Jak skrawki testamentu rozprószone w powietrzu, tak samo bez oparcia, szczątkami tuła się i błąka czerwony człowiek po dalekich równinach, które ongiś były jego własnością.
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/268
Ta strona została uwierzytelniona.
— 514 —