chadzał się po sali. Widziałem, że pragnie mnie zagadnąć i że medytuje, jak się do tego zabrać. Wreszcie odwrócił się, przybliżył i, z ukłonem raczej szczerym, niż zgrabnym, rzekł:
— Przepraszam pana. Czy nie widzieliśmy się już kiedyś?
— Być może — odrzekłem, podnosząc się, aby odpowiedzieć na ukłon. — Może pan przypomni, gdzie i kiedy.
— W Stanach Zjednoczonych — zdaje się, że w Nevadzie, w drodze z Hamiltonu do Belmontu. Czy zna pan te miasta?
— Owszem. Kiedyż to było?
— Przed czterema laty. Była nas cała zgraja poszukiwaczy złota. Uciekając przed hordą Nawajów, zbłądziliśmy tak gruntownie, że nie moglibyśmy się wydostać z gór i zginęli zapewne, gdyby nie spotkanie przypadkowe, a tak fortunne, Apacza Winnetou.
— Ah, Winnetou...
— A zatem zna pan słynnego wodza Apaczów?
— Trochę.
— Tylko trochę? Jeśli pan jest tym, za kogo pana przyjmuję, to musisz znać go o wiele lepiej, niż trochę! Wówczas Winnetou zdążał do jeziora Mariposa, gdzie miał się spotkać z przyjacielem — ze swoim najlepszym przyjacielem. Pozwolił nam towarzyszyć sobie, postanowiliśmy bowiem skierować się przez Sierra Nevada do Kalifornji. Dotarliśmy bez przygód do jeziora, a spotkawszy tam gromadę białych, przyłączyliśmy się do nich. Ostatniego dnia przybył przy-
Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.