lares i wymknął się z kajuty. Nazajutrz rano. zawiadomił nas, że wrzekomy Hunter spał przez cały czas i nie widział, jak niemniej wrzekomy Somalijczyk Ben Asra majstrował przy kuferku.
Przez cały dzień następny Hunter obcował z nami zupełnie swobodnie, ale napróżno się spodziewałem, że skieruje rozmowę na wczorajszy temat. Zapewne lękał się zbytniej ciekawości — obawiał się, że moje pytania wprawią go w zakłopotanie. Minęła noc następna, ze świtem zbliżyliśmy się do celu. Hunter podszedł do mnie i rzekł:
— Czy trwa pan w chęci wyświadczenia mi owej grzeczności, o którą pana prosiłem?
— Naturalnie — odpowiedziałem. — Co raz przyrzekłem, tego już nie cofam.
— A więc dowie się pan, czy kolorasi wrócił do Tunisu, a następnie przywiezie wiadomość do Zaghuanu?
— Tak.
— Najlepiej pana poinformują w koszarach, na północ od miasta. Kiedy mogę się pana spodziewać w Zaghuanie?
— Zapewne zaraz po południu.
— Pięknie! Mam jeszcze jedną prośbę. Ponieważ muszę przebyć daleką drogę z przylądka Chamart do Zaghuanu, a nie chciałbym zwracać niczyjej uwagi, więc wolałbym nie brać ze sobą kufra. Czy nie byłby pan tak grzeczny i nie wziął kuferka pod swoją opiekę aż do portu, gdzie przekazałby go przez tragarza do Zaghuanu?
Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.