jaciel Winnetou. Obaj jechali do Big Trees na łowy. Wyruszyli ze świtem. Wskutek tego siedział pan z nami przy ognisku tylko przez kilka godzin i dlatego nie przypomina sobie mojej twarzy.
— Ja? — zapytałem z miną zdumioną.
— No tak, pan! Czy też może nie jest pan przyjacielem Winnetou? Był pan wówczas inaczej ubrany — oto czemu nie przypomniałem sobie pana odrazu. Ale teraz twierdzę z pewnością, że rozmawiam z druhem Apacza.
— Jak się nazywa człowiek, za którego pan mnie przyjmuje?
— Old Shatterhand. Jeślim się omylił, proszę wybaczyć, że panu zaprzątałem głowę swoją osobą.
— Nie przeszkadza mi pan, wręcz przeciwnie pozwolę sobie zapytać, czy pijasz kawę po obiedzie?
— Chciałem właśnie zamówić.
— A więc proszę, niech pan się do mnie przysiądzie. Proszę bardzo.
— Usiadł, dostał filiżankę kawy i, pociągnąwszy łyk, powiedział:
— Bardzo uprzejmie z pańskiej strony, żeś mnie zaprosił do stolika. Lecz mniej grzeczne jest to, że pozostawia mnie pan w nieświadomości.
— No, uspokoję pańskie sumienie. Zapewniam, że nie omylił się pan.
— Ah! A więc jest pan jednak Old Shatterhandem?
Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.