Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

— Otóż jutro wyruszę przeciwko Uled Ayarom, którzy podnieśli rokosz.
— Uled Ayarzy zbuntowali się? O tem już słyszałem. Nie chcą uiścić pogłównego. Ale zdaje się, żeście wysłali przeciwko nim ekspedycję konną?
— A jakże, ale wczoraj przybył żołnierz i zameldował, że moi wojownicy nietylko nie osiągnęli celu, ale nadomiar pozwolili się okrążyć przez buntowników. Tylko ten żołnierz zdołał się wydostać.
— Gdzie to nastąpiło?
— Przy ruinach Mudheru.
— Nie znam miejscowości, ale to szczęśliwa okoliczność, że nie okrążono ich w szczerem polu. W ruinach można się schronić i trzymać, dopóki nie nadejdzie pomoc. Wogóle zaś popełniono niewybaczalny błąd. Uled Ayarzy to bitne plemię i z tego, co o nich słyszałem, wnioskuję, że potrafią zebrać do tysiąca wojowników. Czy to prawda?
— Być może, dziewięciuset.
— O sto więcej, czy mniej, nie odgrywa roli. Bądź co bądź jeden szwadron przeciwko takiemu plemieniu — to za mało. Czy szwadron miał przynajmniej zdolnego oficera?
— O tak! Kapitan, czyli rotmistrz, dzięki roztropności i odwadze został moim ulubieńcem. Nazywa się Kalaf Ben Urik.
— Arab, Turek, Maurytanin, czy Beduin?
— Ani Arab, ani Beduin. Urodził się w Anglji, wstąpił do wojska w Egipcie, przeniósł do Tunisu, wkrótce został podoficerem i awansował coraz wyżej.