Niejednokrotnie się odznaczył, wreszcie został kolorasim, a teraz powierzyłem mu wyprawę przeciwko Uled Ayarom.
— Aż tak dzielnym człowiekiem jest ten Kalaf Ben Urik? Hm!... Jakże więc mógł popełnić taką nieostrożność, że podjął się niebezpiecznej wyprawy tylko z jednym szwadronem? Czy tylko tyle chciał wysłać basza?
— Tak.
— A może Kalaf Ben Urik uważał się za tak dzielnego oficera, że nie wątpił, iż poskromi zbuntowanych z tak niewielkim oddziałem?
— To prawda. Mówił, że każdy jego żołnierz zręcznością i odwagą podoła dziesięciu wrogom.
— Skąd nastąpił wymarsz?
— Z Uneka.
— A zatem na drodze karawanowej na południu. Czy nikt obcy nie towarzyszył kapitanowi?
— Owszem.
— Któż to? Czy zna go pan?
— Nie.
— Sądzę, że Kalaf Ben Urik musiał pana prosić o pozwolenie, skoro zamierzał zabrać ze sobą człowieka, nie należącego do wojska?
— Naczelny komendant oddziału ma, prawo zabrać ze sobą, kogo zechce.
— Tak? A zatem nie miał potrzeby się pytać. — W jakiej sile chce pan pośpieszyć z odsieczą?
— Z trzema szwadronami. Wyruszamy jutro po obiedzie.
Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.