prawy. Ale w istocie miałem zamiar skłonić Huntera, aby nie zostawał w Zaghuanie, lecz pojechał z nami.
A jak to zrobić, nie budząc podejrzeń? Sęk był w tem, że uważał mnie za Mr. Jonesa, w drodze zaś musiałby się dowiedzieć od Krüger-beja i innych, iż jestem Niemcem. Należało tę sprzeczność pogodzić wiarygodną wersją.
Koniarz przeprowadził mnie przez parę izb. W jednej kazał zostać, sam zaś poszedł zameldować. To dowodziło, że żywił jeszcze w duszy podejrzenia. Sporo czasu minęło, zanim wrócił i kazał mi wejść, poczem szybko się oddalił.
Wrzekomy Hunter czekał na mnie w sąsiedniej izbie. Był to, zdaje się, najlepszy pokój w całym domu. Wyciągnął do mnie rękę i rzekł:
— Oto i pan! Chciano pana odprawić z kwitkiem, co?
Z jego tonu i twarzy wywnioskowałem, że Bu Marama nie potrafił zachwiać zaufania do mnie. Odpowiedziałem:
— Stanowczo. Nie dowierzał mi pański gospodarz.
— To prawda. A czy wie pan, dlaczego?
— Mam nadzieję, że mi pan wyjaśni.
— Ponieważ dosiada pan kasztana komendanta straży przybocznej. Mówił, że jesteś pan na pewno zaufanym dowódcy wojsk tuniskich.
— A tak! Hm! Ma słuszność, a zarazem jej nie ma.
Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.