Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto?
— Bardzo szczególny wypadek. Z początku byłem oszołomiony, szybko jednak postanowiłem go wykorzystać. Siadajmy! Muszę panu opowiedzieć. Jest to osobliwa przygoda, możliwa tylko na Wschodzie, i przypuszczam, że pociągnie za sobą szereg innych.
— Cóż takiego? Jestem niezmiernie zaintrygowany. Niech pan opowiada! — rzekł, siadając i podając cygaro wraz z zapałką.
— Uważaj pan — zacząłem. — Poszedłem do koszar, aby, zgodnie z pańską prośbą, zasięgnąć wiadomości o kolorasim. Przed wrotami siedziała i gwarzyła garstka żołnierzy. Chciałem ich zagadnąć, gdy naraz zerwali się i zasalutowali. Odwróciłem się, patrzę — nadjeżdża mały oddział, a na czele oficer wyższej rangi. Oczywiście, szybko się cofnąłem. I oto dowódca, przejeżdżając obok, rzucił na mnie spojrzenie, zmiejsca osadził konia i, wydając okrzyk radości, powitał jako emira Kara ben Nemzi.
— Ah! Zadziwiające! Jest pan chyba podobny, bardzo podobny do człowieka, którego nazwisko wymienił. Sprostował pan oczywiście pomyłkę?
— Uczyniłem to, ale roześmiał się tylko i poczytał za żart.
— W takim razie podobieństwo jest istotnie zadziwiające! Któż to był ten oficer?
— Sam Krüger-bej, Pan Zastępów.
— To bardzo ciekawe! Opowiedz pan dalej! Przekonałeś go jednak, że się myli?
— Chciałem to uczynić, ale wesołym śmiechem