przezorności i równie wielkiego dowcipu. Zdaje się, że pan postanowił trzymać się mocno swoich zamierzeń, dlatego nie będę się sprzeciwiał, wiem bowiem, że to do niczego nie doprowadzi. Ale powiedz mi pan, czy prawda, że Krüger-bej jest Niemcem?
— Tak.
— A ten Kara ben Nemzi należy do tej samej narodowości, gdyż Nemzi znaczy tyle, co Niemiec?
— Słusznie.
— A więc miej się pan na baczności! Bynajmniej nie uważam wszystkich Niemców za szpakami karmionych, ale trzeba przyznać, że nie jest to naród głupi. Krüger-bej tak się wyrobił, że nie może być głupcem. Niebezpieczeństwo, że pana przejrzy, jest, bardzo znaczne. Dodajmy, że może powziąć niebezpieczną chęć rozmawiania z panem po niemiecku. Co pan wówczas uczyni?
— Co uczynię? Będę rozmawiał, naturalnie!
— Ach, włada pan niemieckim? — zapytał zdumiony.
— Znośnie. Przebywałem dawniej przez pewien czas w Niemczech i nauczyłem się tego języka dosyć na tutejsze potrzeby. Krüger-bej prawie zupełnie zapomniał języka ojczystego, tak, że nie potrafi wydać sądu, czy władam źle, czy też dobrze. Rozmawiałem już z nim po niemiecku i zauważyłem, że moja wymowa nie budzi podejrzeń.
— W takim razie ma pan szczęście! Jednakże miej się na baczności. Nie chciałbym się znaleźć
Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.