Zachód, jak mało kto, i dlatego nie mogę wyjść z podziwu, że nazwa nic panu nie mówi.
— To ma swój powód. Od jak dawna mówi się o tej miejscowości?
— Od dwóch lat.
— Właśnie tyle czasu przebywałem w Ameryce Południowej, i to w takich stronach, dokąd nie dociera pani Fama. Nie uważaj mnie jednak, master, za Tunguza lub Kałmuka.
— O nie! Cieszy mnie, że mogę panu powiedzieć, czem się stał bezradny człowiek, jakim wówczas byłem. Miarkuj pan sobie tylko — królem nafty!
— Do licha! Królem nafty? Muszę, panu serdecznie powinszować.
— Dziękuję! Tak, jestem królem nafty. Nie myślałem o takiem szczęściu wówczas, gdy spotkałem pana i Winnetou. Właściwie zawdzięczam je Apaczowi, gdyż on radził mi porzucić Nevadę i jechać do Kalifornji. Ta rada przyniosła mi parę miljonów.
— Jeśli jest pan w istocie miljonerem, to proszę, abyś się nie stał złym człowiekiem.
— Nie, nie, — roześmiał się król nafty. — Skoro się pan dowie, kim i czem byłem niegdyś, to zrozumiesz zbyteczność swej prośby.
— Czem pan był wtedy?
— Pędziwiatrem, nicponiem.
— Nie znać tego po panu.
— Bo też zmieniłem się gruntownie. Urodziłem się w przytułku dla ubogich. Byłem obywatelem przy-
Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.