— Jazda? Poco to?
— Aby poskromić Uled Ayarów.
— To dziwne! Sądziłem, że już poskromiono tych Beduinów. Wszak wyruszył przeciwko nim kolorasi Kalaf Ben Urik.
— Wiem. Zbliżamy się wreszcie do celu mojej wizyty. Oczywiście, pytałem o kolorasiego, tak, jak mnie pan o to prosił.
— No? Czy wrócił?
— Nie. Spotkało go nieszczęście.
— Istotnie? — zapytał przerażony.
— Tak. Zamiast pokonać Uled Ayarów, został przez nich osaczony. Tylko jeden żołnierz zdołał się przekraść i przybył z wieścią do Tunisu.
— A więc trzeba szybko wysłać posiłki, natychmiast, natychmiast!
Skoczył z miejsca i w podnieceniu kręcił się po pokoju. Nie dziw, wszak ojcu jego groziło największe niebezpieczeństwo.
— Ponieważ Krüger-bej uważa pana za swego przyjaciela, — mówił dalej — ma pan na niego wpływ. Czy nie mógłby pan beja skłonić, aby natychmiast pośpieszył z pomocą?
— Pytanie zupełnie zbyteczne, Mr. Hunter. Słyszał pan wszak ode mnie, że Pan Zastępów wyrusza jutro wraz ze swoją jazdą.
— Przeciwko Uled Ayarom?
— Tak. Skoro tylko posłaniec przywiózł hiobową wieść, poczyniono przygotowania do wymarszu. Krüger-bej wyruszy z trzema szwadronami.
Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.