— Trzema? Czy sądzi pan, że to dosyć, aby uratować kolorasiego?
— Tak, jeśli nie zabiją go do tego czasu. Niebezpieczeństwo jest wielkie, odległość zaś wynosi niespełna pięć dni jazdy. Na wysłańca liczę pięć dni — pięć dni na naszą jazdę, razem więc dziesięć dni od chwili okrążenia do nadejścia posiłków.
— Dziesięć dni! Ileż to rzeczy może się zdarzyć w ciągu dziesięciu dni!
— Niestety, niestety. Nie mówiąc już o wodzie, kolorasi nie miał tyle prowiantu, aby wraz ze swoim szwadronem przez dziesięć dni przetrzymać oblężenie.
— Niebiosa! Cóż można uczynić?
Chodził szybko tam i zpowrotem, targał się za włosy, wpijał paznokcie w twarz, wydawał niezrozumiałe okrzyki — słowem zachowywał się jak człowiek, którego ogarnęło ogromne podniecenie. Nie odzywałem się wcale. Jeślim go słusznie osądził, musiał postanowić to, czego się spodziewałem.
Z naprężeniem oczekiwałem dalszych czynów, ale umiałem to zamaskować. Naraz zatrzymał się przede mną i rzekł:
— A więc pan, a także Emery przyłączycie się do wyprawy?
— Tak. Nawet Ben Asra, Somalijczyk, jedzie z nami.
— Nawet ten? Co pan powie, jeśli i ja zechcę pojechać?
— Pan? Hm!
Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.