Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mrucz pan, tylko poradź! Dlaczego stroi pan miny, które wyraźnie mówią: nie.
— Ponieważ musi pan zostać i czekać na kolorasiego.
Pah! To mnie nie może teraz obowiązywać. Nikt nie wątpił, że kolorasi odniesie zwycięstwo. Skoro losy pokierowały inaczej, rzecz zrozumiała, nie muszę się trzymać jego wskazówek.
Przeszyłem go umyślnie badawczem spojrzeniem. Spostrzegłszy to, rzekł:
— Dziwi się pan, że jestem tak podniecony?
— Przyznaję istotnie. Kolorasi jest panu obcy. Cóż pana właściwie może obchodzić?
— To prawda, ale jestem już takim człowiekiem. Nie zna mnie pan. Przyrzekłem Kalafowi pomoc, a ja dotrzymuję przyrzeczenia. Wówczas szło o wyzwolenie z sytuacji, która go męczyła, ale teraz idzie o życie. Czyż nie jestem tem bardziej obowiązany spieszyć z pomocą? Mam nadzieję, że zaufanie, którem pana obdarzyłem, nie zawiedzie mnie.
— Hm. Chce pan pomóc kolorasiemu, a sam wymagasz pomocy.
— Porzuć pan swoje mruczenie i to wieczne hm! Cieszę się teraz bardzo, żeś wykorzystał swoje podobieństwo do Kara ben Nemzi i zwiódł Krüger-beja. Uważa pana za swego przyjaciela i nie odmówi prośbom. Czy zechce pan wstawić się za mną?
— O czem pan myśli? — zapytałem, wielce w duszy uradowany, że połknął mój haczyk.
— Chcę przyłączyć się do wyprawy.