ci Uled Ayarzy? Czy powinniśmy, to znaczy ty, Winnetou i ja, czy powinniśmy ich się obawiać?
— Nie. Jeden Komancz lub Sioux jest niebezpieczniejszy, niż dziesięciu lub nawet dwudziestu Ayarów.
— Well! A jednak trzeba mieć się na baczności. Czy sądzisz, że znajdziemy wrogów przy ruinach?
— Kto może wiedzieć? Jeśli kolorasi musiał się poddać, to się już stamtąd wynieśli, — jeśli wytrwał, trzymają go w potrzasku.
— Hm. A żołnierz, który się przedarł?
— Myślałem o nim. Jest rzeczą nader ważną, czy wrogowie wiedzą o tem. Jeśli nie wiedzą, nie będą się troszczyli o pośpiech. W przeciwnym razie, spodziewając się odsieczy, wyślą wywiadowców, przed którymi trzeba się mieć na baczności.
— Well! A także oni przed nami.
— Tak sądzisz? W takim razie musielibyśmy również wysłać wywiadowców.
— Ale kogo? Czy ufasz oczom i uszom żołnierzy baszy?
— Nie, a tem mniej ich łepetynom. Nie polegałbym na takich wywiadowcach.
— Well. A zatem my sami wraz z Winnetou podejmiemy się tej roboty. Apacz nudziłby się bez nas. Tylko z nami może rozmawiać. Musimy Winnetou dostarczyć zajęcia. Pojedzie ze mną na prawo, ty zaś na lewo. Każdy zakreśli półkole, poczem spotkamy się na przodzie. Dobrze?
Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.