Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

— Naturalnie! Nie mogłem jeszcze wypróbować swego rumaka. Jest to ognisty ogier i, zdaje się, bardzo wytrzymały. Powolny marsz karawany nie przypada do gustu — pozwolę mu raz pomknąć. A zatem naprzód, Emery!
Odłączyliśmy się od wojska. Emery i Winnetou pojechali na południowy zachód, ja zaś na południowy wschód. Byliśmy przekonani, że Uled Ayarzy nie omieszkali wysłać naprzeciw nam szpiegów. Należało więc ich odkryć, a nawet schwytać.
Mój Henneszah-ogier nie zawiódł nadziei, które w nim pokładałem. Aczkolwiek nie był tak wspaniały, jak znakomity Rih, musiałem jednak przyznać, że z pośród rumaków naszego wojska ustępuje tylko wierzchowcowi Krüger-beja, dosiadającego najlepszego siwka ze stajni tuniskiego baszy.
Pędziliśmy po piaszczystej równinie. Rozglądałem się przenikliwie dookoła, aby ewentualne spotkanie dojrzeć wcześniej, niż sam zostanę spostrzeżony. Minęło pół godziny — przebyłem co najmniej milę. Przejechałem drugą i trzecią i nic nie spostrzegłem. Chciałem już zawrócić na prawo, aby spotkać się z przyjaciółmi, gdy nagle zauważyłem dosyć wiele ruchomych punktów, które w wielkiem oddaleniu naprzemian opuszczały się na ziemię i znów podnosiły. Z rodzaju tego ruchu wywnioskowałem, że są to sępy. Gdzie były sępy, tam musiał być i żer. Żer w takiem oddaleniu od dróg i traktów karawanowych nie był zjawiskiem zwykłem. Puściłem konia w cwał ku sępom.