stałem zatrudnienie. Nie było lekkie, ale znośne. Żyłem nader oszczędnie, uciułałem sobie przez zimę setkę dolarów i pojechałem do Filadelfji, aby się zająć swem właściwem rzemiosłem.
— Ale mówił pan, żeś się go nie nauczył?
— Oczywiście, według naszych pojęć. W Ameryce dopiero zrozumiałem, co znaczy podział pracy. W Filadelfji wstąpiłem do fabryki, gdzie każdy robotnik wykonywał zawsze tę samą pracę. Do tego nie trzeba być zawołanym szewcem. Przez cały rok przyszywałem noski. Zebrałem już trzysta dolarów i przeniosłem się do Chicago, aby pracować w podobnej fabryce. Nie zagrzałem miejsca. Chciałem się czegoś nauczyć, przy takim zaś podziale pracy nie było o tem mowy. Spotkałem Irlandczyka, który posiadał także małą sumkę. Znał dobrze kraj i zaproponował mi, abym ruszył z nim na Far-West jako pedlar[1]. — Można było — twierdził — wiele na tem zarobić. — Przystałem. Przeprawiliśmy się przez Missisipi, złożyli obopólną gotowiznę, zakupili towaru i poszli ku Missouri. Po dwóch miesiącach towar był sprzedany, a gotówka podwojona. Odbyliśmy jeszcze cztery takie podróże, gdy raptem wspólnik mój ulotnił się ze swoją własną, a także i moją sumką.
— Aha! Teraz musiał się pan zpowrotem zabrać do szycia nosków.
— Wziąłem się do innej pracy, pierwszej lepszej, jaka mi się nadarzyła. Harowałem uczciwie, ale nie mogłem nic uciułać. Z rozpaczy przyłączyłem się do grona poszukiwaczy złota.
- ↑ Kramarz wędrowny.