— Aby nic nie znaleźć!
— No tak. Gnaliśmy o głodzie po górach. Nikt z nas nie był westmanem, dlatego życie płynęło nam gorzko. Ponadto napadli na nas Nawajowie. Wprawdzie czmychnęliśmy, ale na pewno wpadlibyśmy znów w ich ręce, gdyby nie Winnetou, który towarzyszył nam do jeziora Mariposa. Tam spotkaliśmy się z panem.
— Gdyby mi pan wówczas opowiedział swoje przeżycia tak, jak teraz, na pewno służyłbym dobrą radą i uczynkiem.
— Nie było sądzone. Zły los poskąpił mi śmiałości. Jakże mogłem ja, który byłem niczem, zaprzątać swoją osobą takiego Old Shatterhanda! Ta nieśmiałość wyszła mi na dobre. Ciekaw jestem, czy pańska rada doprowadziłaby mnie do miljonów.
— Ma pan słuszność. Jestem, przekonany, że ja sam miljonów nigdy się nie dorobię. Ale dalej! Co pan robił w Kalifornji?
— Rzemiosło nic mi nie dało, mniej jeszcze handel, więc zabrałem się do rolnictwa. Zostałem parobkiem w estancji. Właściciel rychło mnie polubił. Miałem chęć do pracy i wskutek tego zarabiałem coraz więcej. Pewnego razu djabeł skusił mnie do gry. Puściłem na hazard półroczne wynagrodzenie i... wygrałem, ale byłem jeszcze dosyć rozsądny, aby w porę odejść od stołu. W dwa lata zebrałem pięćset dolarów. W tym czasie wysłał mnie gospodarz do Jone-City po zakupy. Zabrałem swój mająteczek, aby go ulokować w bezpiecznem miejscu. Lecz oto spotkałem Jankesa, który mi zaproponował kupno gruntu nad górską rzeczką
Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.