głowy błotniskiem, pracował u niego, jak dotychczas. Twierdził, że zaoszczędzę przynajmniej ostatnią setkę dolarów, którą chcę wydać na podróż, i że wkrótce znów się dorobię uczciwą pracą na roli. Nie dałem się namówić. Skoro kupiłem grunt, chciałem go przynajmniej zobaczyć, choćbym miał stracić ostatnie grosze. Pewien Niemiec, nazwiskiem Ackermann, zamożny obywatel z San Francisco, kupił wpobliżu mego błotniska lasy i pojechał tam, aby urządzić tartak. Przedsiębiorstwo zaczęło się skromnie, ale zataczało coraz szersze kręgi. Syn tego Niemca pozostał w San Francisco, zatrzymany interesami, ale po ich załatwieniu podążył wślad za ojcem. Spotkałem się z nim po drodze. Jechaliśmy do tej samej miejscowości. Mój towarzysz był tam już dawniej, aczkolwiek niedługo. Obejrzawszy papiery i plan, potrząsnął głową i rzekł:
— Jesteś pan naszym najbliższym sąsiadem. Nie mogę pana pocieszyć żadną nadzieją. Nabył pan trzęsawisko. Jak na cenę, którą pan zapłacił, jest to ogromny szmat ziemi, ale cóż z tego, skoro na nic się nie zda?
„Kiepska pociecha. Niebawem ojciec potwierdził słowa syna.
— Posiada pan — rzekł — obszerną kotlinę, bagnisko, otoczone gołemi, bezpłodnemi wzgórzami. Gdzie niegdzie tylko spotyka się samotną roślinkę. Co z tem można zrobić? Poprostu wyrzucił pan pieniądze przez okno.
— Przynajmniej niech obejrzę ten swamp — rzekłem, przygnębiony. — Jest to jedyna pociecha, jaką będę miał z niego.
Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.